Nazywam się Agnieszka Kania. Jestem terapeutką ajurwedyjską, zielarką i fitoterapeutką, a także dyplomowaną położną i opiekunką dziecięcą, magistrem wychowania fizycznego oraz managerem ds. zakupów żywności.
Nie wiem, czy to ja wybrałam Ajurwedę, czy ona mnie wybrała, a w zasadzie uratowała. Trafiłam na nią przypadkiem, kiedy zgubiłam się w okolicach Wrocławia i w poszukiwaniu noclegu wylądowałam w Pałacu Sulisław. Już po przekroczeniu progu recepcji atmosfera miejsca wciągnęła mnie, a zapach olejów i kadzideł ukoił umysł. Tam też dowiedziałam się po raz pierwszy o medycynie ajurwedyjskiej i wpadłam jak śliwka w kompot. Przedłużyłam pobyt, odbyłam pierwszą konsultację, jakże inną, niż te, do których przywykłam, łagodną i z wyrozumiałością. Moja dusza prosiła o więcej, czytałam wszystko co wpadło mi w ręce, a w tytule miało słowo Ajurweda. Szukałam kontaktu z ludźmi zajmującymi się Ajurwedą w całej Polsce, chłonęłam wiedzę, robiłam kurs za kursem z wypiekami na twarzy.
Zmiana
Zaczęła się od przetwarzania wiedzy, gotowałam zgodnie z zaleceniami, moje dolegliwości stawały się wspomnieniem, odzyskałam lekkość w ciele i w umyśle, ale to nie takie proste. Jedna dolegliwość się regulowała, a już podstawiała się kolejna czekając na zauważenie. Dopadały mnie wątpliwości, czy to co robię ma sens, skoro to nigdy się nie kończy. Ufałam jednak i trwałam w postanowieniach.
Po pierwszym oczyszczaniu doceniłam jedynie spadek 4 kg wagi, ale już kolejne przeżyłam mocno, uwolniłam emocje, płakałam zwinięta w kłębek na podłodze łazienki. Raz uwolniona emocja nigdy nie wróciła; wtedy już wiedziałam, że to, co gotowe, przyjdzie w odpowiednim czasie.
Kurs psychologii ajurwedyjskiej wstrząsnął mną, kiedy pod jego koniec, wykonując studium przypadku, odnalazłam klucz do siebie. Miałam w ręku klucz i wystarczyło włożyć go do zamka, przekręcić i otworzyć drzwi. Nie odważyłam się, nie byłam gotowa.
Potem były Indie i Panchakarma i pierwsza terapia marma. Tak wiele się działo, wszystko mnie ciekawiło, obserwowałam, byłam podekscytowana, zrobiłam tyle na ile sobie pozwoliłam. Kolejna terapia marma, już z pełną świadomością, to ogromne przeżycie, po którym urodziłam się na nowo. Pożegnałam stare, przywitałam nowe. Byłam gotowa zacząć nowe życie i zaczęłam niesiona emocjami; pewna, że już będzie tylko wspaniale, wsłuchana w podszepty umysłu, wybieliłam świat. Wszystko było możliwe, teraz to już nie ma na mnie silnych i nie było, wszystko szło tak, jak chciałam.
Świat jest taki, jakim go widzimy.
Ja żyłam w dwóch światach, bo klucz do zamka ciągle był w ręku, nie chciałam zwolnić, odpuścić, rozstać się z tym co nie służy, trzymałam się kurczowo. Podjęłam decyzję o kolejnej Panchakarmie w Indiach, ale już dłuższej i świadomej. Żyłam na pełnych obrotach jak odrzutowiec i 4 dni przed wylotem do Indii stało się: wylew, straciłam wzrok w prawym oku, ale przeżyłam. Włożyłam klucz do zamka, przekręciłam, otworzyłam drzwi do siebie i poczułam.